Czas na nowy etap... !!!
Ufff...dlugo mnie nie było. Ciężko wrócić do rzeczywistości mając swój "skarb" w końcu po dziewięciu miesiącach, przy boku! :)
Mogłabym siedzieć i godzinami patrzeć w tą piękną buźkę. Choć jest maleńka to nadal zastanawiam się jak ona się tam w brzuchu zmieściła :)
Wiedziałam od początku, że ciąża moja skończy się cesarskim cięciem, z przyczyn niezależnych ode mnie. Noc przed wyznaczonym dniem obydwoje z Mężem spędziliśmy przewracając się z boku na bok, co tu dużo mówić, zjadał Nas coraz większy stres.
Na 7.30 mieliśmy dojechać do szpitala. O 8 zostałam na godzinę podłączona do ktg. Od 9 do 11 czekałam z paroma innymi dziewczynami na przyjęcie na oddział, a czas wlókł się niemiłosiernie. Od 11 zaczęły się badania, usg i podłączanie kroplówek nawadniających. I tak do godziny 13.20 kiedy zostałam zaprowadzona na salę operacyjną. Tam dopiero ogarnął mnie taki stres, że nogi się pode mną ugięły. Dwóch lekarzy, anastezjolog, chyba jeszcze ze dwie pielęgniarki - mało już pamiętam :) Zostałam znieczulona od pasa w dół (samo znieczulenie nie bolało, było to dziwne uczucie, lekko nieprzyjemne), potem dostałam kolejną kroplówkę. Kiedy znieczulenie zaczęło działać rozpoczęło się cięcie, wspominam je mało przyjemnie, bo trochę czułam ból, musieli mi podać więcej środków przeciwbólowych i znieczulających.
Cała "operacja" minęła bardzo szybko. O godzinie 13.45 usłyszałam krzyk!!! To było coś pięknego. Nie da się chyba tego opisać. Wzruszyłam się i oczywiście popłakałam, z tego wszystkiego musieli mi podać trochę tlenu, bo nie mogłam złapać tchu. Położyli mi córcię na chwilę na klatce piersiowej, potem zabrali do badań. Mnie w tym czasie zszywali. Bólu już nie czułam, ale było mi przeraźliwie zimno, nawet zaczęło mną trochę "telepać". Samo zszywanie trochę się dłużyło, ale to dlatego, że już nie mogłam się doczekać aż zobaczę małą.
Po wszystkim przewieźli mnie na salę pooperacyjną. Ja przez 12 godzin wstawać nie mogłam dopóki znieczulenie nie minie, ale Tatuś dumnie trzymał córcię na raczkach. Cudowny widok :)
Przez cały czas kiedy ja nie mogłam wstawać pielęgniarki i położne cały czas przychodziły do małej i sprawdzały czy wszystko jest w porządku. Przewijały, przystawiały mi ją do piersi.
Po 12-stu godzinach pomogły mi wstać, umyć się w łazience i ubrać.
I tak było w sumie przez cały czas mojego pobytu w szpitalu. Widać, że były zmęczone, ale pomagały każdej świeżo upieczonej mamie, wykazywały się niekiedy ogromną cierpliwością i pomocą. Złego słowa nie można powiedzieć. Ja z opieki szpitalnej jestem zadowolona w 200%!
Nie musiałam wykupywać żadnej położnej, nie musiałam płacić dodatkowo w szpitalu, a mimo to opieka była wspaniała. I tak właśnie powinno być.
Teraz już 3-ci dzień jesteśmy w domku. Uczymy się siebie. Uczymy się nowej organizacji dnia. Tatuś staje na wysokości zadania, bo trzeba przyznać, że pomaga jak nigdy. Nie tylko w załatwianiu wszelkich formalności na mieście, ale również w domu. Boi się jeszcze trochę "obsługiwać" córcię, bo jest dla niego za malutka i kruchutka, ale stara się bardzo. Nosi, tuli, nawet myje i daje mi od czasu do czasu odsapnąć i znaleźć choć chwilę dla siebie. To niekiedy bardzo trudne, bo mała potrafi czasem wisieć przy cycu dość długo, ale z każdym dniem radzimy sobie lepiej :)
Cieszę się, że te 9 miesięcy już za mną, zawsze będę wracać do tego czasu z sentymentem.
Cieszę się, że wreszcie mamy tą piękną kruszynkę przy sobie!
Każdej przyszłej Mamie życzę szybkiego i szczęśliwego rozwiązania! :)
Mogłabym siedzieć i godzinami patrzeć w tą piękną buźkę. Choć jest maleńka to nadal zastanawiam się jak ona się tam w brzuchu zmieściła :)
Wiedziałam od początku, że ciąża moja skończy się cesarskim cięciem, z przyczyn niezależnych ode mnie. Noc przed wyznaczonym dniem obydwoje z Mężem spędziliśmy przewracając się z boku na bok, co tu dużo mówić, zjadał Nas coraz większy stres.
Na 7.30 mieliśmy dojechać do szpitala. O 8 zostałam na godzinę podłączona do ktg. Od 9 do 11 czekałam z paroma innymi dziewczynami na przyjęcie na oddział, a czas wlókł się niemiłosiernie. Od 11 zaczęły się badania, usg i podłączanie kroplówek nawadniających. I tak do godziny 13.20 kiedy zostałam zaprowadzona na salę operacyjną. Tam dopiero ogarnął mnie taki stres, że nogi się pode mną ugięły. Dwóch lekarzy, anastezjolog, chyba jeszcze ze dwie pielęgniarki - mało już pamiętam :) Zostałam znieczulona od pasa w dół (samo znieczulenie nie bolało, było to dziwne uczucie, lekko nieprzyjemne), potem dostałam kolejną kroplówkę. Kiedy znieczulenie zaczęło działać rozpoczęło się cięcie, wspominam je mało przyjemnie, bo trochę czułam ból, musieli mi podać więcej środków przeciwbólowych i znieczulających.
Cała "operacja" minęła bardzo szybko. O godzinie 13.45 usłyszałam krzyk!!! To było coś pięknego. Nie da się chyba tego opisać. Wzruszyłam się i oczywiście popłakałam, z tego wszystkiego musieli mi podać trochę tlenu, bo nie mogłam złapać tchu. Położyli mi córcię na chwilę na klatce piersiowej, potem zabrali do badań. Mnie w tym czasie zszywali. Bólu już nie czułam, ale było mi przeraźliwie zimno, nawet zaczęło mną trochę "telepać". Samo zszywanie trochę się dłużyło, ale to dlatego, że już nie mogłam się doczekać aż zobaczę małą.
Po wszystkim przewieźli mnie na salę pooperacyjną. Ja przez 12 godzin wstawać nie mogłam dopóki znieczulenie nie minie, ale Tatuś dumnie trzymał córcię na raczkach. Cudowny widok :)
Przez cały czas kiedy ja nie mogłam wstawać pielęgniarki i położne cały czas przychodziły do małej i sprawdzały czy wszystko jest w porządku. Przewijały, przystawiały mi ją do piersi.
Po 12-stu godzinach pomogły mi wstać, umyć się w łazience i ubrać.
I tak było w sumie przez cały czas mojego pobytu w szpitalu. Widać, że były zmęczone, ale pomagały każdej świeżo upieczonej mamie, wykazywały się niekiedy ogromną cierpliwością i pomocą. Złego słowa nie można powiedzieć. Ja z opieki szpitalnej jestem zadowolona w 200%!
Nie musiałam wykupywać żadnej położnej, nie musiałam płacić dodatkowo w szpitalu, a mimo to opieka była wspaniała. I tak właśnie powinno być.
Teraz już 3-ci dzień jesteśmy w domku. Uczymy się siebie. Uczymy się nowej organizacji dnia. Tatuś staje na wysokości zadania, bo trzeba przyznać, że pomaga jak nigdy. Nie tylko w załatwianiu wszelkich formalności na mieście, ale również w domu. Boi się jeszcze trochę "obsługiwać" córcię, bo jest dla niego za malutka i kruchutka, ale stara się bardzo. Nosi, tuli, nawet myje i daje mi od czasu do czasu odsapnąć i znaleźć choć chwilę dla siebie. To niekiedy bardzo trudne, bo mała potrafi czasem wisieć przy cycu dość długo, ale z każdym dniem radzimy sobie lepiej :)
Cieszę się, że te 9 miesięcy już za mną, zawsze będę wracać do tego czasu z sentymentem.
Cieszę się, że wreszcie mamy tą piękną kruszynkę przy sobie!
Każdej przyszłej Mamie życzę szybkiego i szczęśliwego rozwiązania! :)
NASZ SKARB!!!
HANIA - 29.04.2015r., 52 cm, 3140 g.