Zwierzę i dziecko pod jednym dachem?

Pamiętam to uczucie, gdy poczułam się taka dorosła. Gdy, stałam się całkowicie zależna od siebie, swoich marzeń i planów. Nie musiałam się przed nikim tłumaczyć, dlaczego trzecią noc z rzędu jestem na imprezie, zamiast grzecznie spać w łóżku. Inny świat. Czułam, że mogę góry przenosić! Po tym jak wspólnie z moim mężem (jeszcze wtedy świeżym narzeczonym) wnieśliśmy ostatnie pudła do naszej niedużej kawalerki, czuliśmy, że świat stanął przed nami otworem.

Nowy lokator
Nie ważne, że obijaliśmy się wtedy tyłkami o siebie. Co tam, że w czasie kłótni, nie było gdzie ochłonąć w samotności, ani trzasnąć drzwiami. Ważne było to, że mieliśmy swoje cztery kąty i nie musieliśmy ani wynajmować mieszkania, ani mieszkać kątem u rodziców. Resztę dało się znieść. Po tym, jak się już urządziliśmy i zadomowiliśmy na dobre zaczęłam przebąkiwać narzeczonemu o jakimś zwierzaku. Całe życie się z nimi wychowywałam, więc ten brak mi dość mocno doskwierał. On jak na typowego wielbiciela psów wszelakich upierał się na jakiegoś czworonoga, co by merdał ogonkiem i witał nas codziennie po pracy. Ja jednak, choć psy kocham, nie zgodziłam się. Zbyt mała przestrzeń to jedno, ale po drugie brak kogoś do wychodzenia na spacery, gdy my całe dnie byliśmy poza domem, w pracy. Kilka razy rzuciłam, że może kot, jednak spotkałam się z kategoryczną odmową. Po kilku dniach, narzeczony przyjechał po mnie do pracy, wsadził mnie w samochód i z tajemniczym uśmiechem pod nosem zawiózł kilka kilometrów za miasto. Weszliśmy do jakiegoś gospodarstwa, starsza pani przyniosła wielkie wiadro z maleńkimi kociaczkami. Wybrałam najbardziej brudnego, prychającego i broniącego się kota. Gospodyni nie owijała w bawełnę, te, które nie znajdą domu przed zimą nie przeżyją, ona nie była w stanie się nimi zajmować. Wracając do domu podjechaliśmy do sklepu po całą wyprawkę dla kota i do weterynarza. Nigdy w życiu nie widziałam tak zapchlonego i zarobaczonego kota w życiu. Przez kilka dni, gubił cały ten syf. Po dwóch tygodniach strachu w oczach i uciekania w każdy najmniejszy kąt, całkiem dobrze się u nas zadomowił.

kot
 
Jak z dzieckiem
Przywiązaliśmy się do niego obydwoje. Dbaliśmy o niego najlepiej jak potrafiliśmy. Po kilku latach beztroskiego życia, zaszłam w ciążę. Sporo osób pytało, co zrobimy z kotem. Bo przecież kot i dziecko, jakieś uczulenia, albo co innego. Dla mnie sprawa była jasna, kot zostaje. Przyszedł czas na przeprowadzkę. W miarę jak ubywało mebli, kot zachowywał się coraz bardziej niespokojnie. Poradziliśmy się paru osób, dowiedzieliśmy się, że to normalne i po zapoznaniu się z nowym mieszkaniem powinno minąć. Faktycznie, choć pierwsze trzy tygodnie były bardzo trudne, kotu udało się oswoić i poczuć jak u siebie. Zwłaszcza, że przestrzeni miał teraz znacznie więcej.
Po porodzie odsunął się nieco na bok. Przez kilka pierwszych tygodni w ogóle do Hani nie podchodził. Znacznie się pozmieniało jak mała zaczęła gaworzyć, raczkować, chodzić. Czasem trzymał się zupełnie z daleka, czasem stawał się agresywny. Pomimo naszych najlepszych chęci, stosowania się do przeróżnych porad i konsultacji było coraz gorzej. Doszło do agresywnych zachowań wobec Hani, wobec nas, do zniszczeń w domu. Jeden raz, drugi, piętnasty. Ręce nam opadły kompletnie, gdy pewnego wieczoru okazało się, że jesteśmy stratni na kilka stówek. Pomysły nam się skończyły, a przez ostatnie trzy miesiące oszczędności znacznie się uszczupliły.

Ostateczna decyzja
Byliśmy tak zdesperowani, że w pewnym momencie przeszło nam przez myśl schronisko. Jednak chyba byśmy się nie odważyli na ten krok. To byłoby zbyt bolesne. Najbliżsi wiedzieli jak bardzo cała sytuacja nas przerastała. Na ratunek, zupełnie nas zaskakując, przyszła moja teściowa. W jednej chwili podjęła decyzję, że weźmie kota do siebie. Spróbuje, zobaczy jak on zareaguje na zmianę. Sprawdzi czy w ogóle to faktycznie chodzi o obecność dziecka w domu. Kot już po pierwszej dobie w pełni się zaaklimatyzował. Nie sprawia problemów, mało tego, zaakceptował nawet wszelkie dywaniki leżące na podłodze - których my nigdy mieć nie mogliśmy, bo od razu były całkowicie zasikane. Mimo, że kota możemy w każdej chwili odwiedzić, wiem na bieżąco co się z nim dzieje i tak było mi ciężko. Wiem, co możesz o tym myśleć. Czytałam różne historie, widziałam ten lincz i sypiące się hejty na tych, którzy szukali innych domów dla swoich pupili. Sama nie raz zastanawiałam się jak można oddać do innego domu własne zwierzę. Dopóki nie znalazłam się właśnie w tej sytuacji. Nadal jestem zdania, że dzieci i zwierzęta w jednym domu to bardzo dobry pomysł. W przyszłości, gdy moje dziecko będzie już starsze chciałabym zapewnić jakiemuś czworonogowi ciepły i przytulny kąt, ale wiem też, że cały proces asymilacji zorganizuję zupełnie inaczej i upewnię się, że zarówno Hania jak i zwierz są do siebie pokojowo nastawieni. A jeśli Ty jesteś w podobnej sytuacji, co ja, nie martw się i nie przejmuj falą hejtu napływającą z różnych stron. Pod warunkiem, że zapewniając swojemu zwierzęciu dach nad głową, nie będziesz mieć żadnych wyrzutów sumienia o jego bezpieczeństwo. Ja jestem przekonana, że podjęłam najlepszą, choć trudną dla nas wszystkich decyzję.

Copyright © Pewnamama , Blogger